Jesteśmy na półmetku wakacji, o czym świadczy także to, że zdążyła się już odbyć niemal połowa zaplanowanych koncertów pod szyldem Żywiec Męskie Granie 2018. Impreza ma kilkuletnią tradycję i organizatorom udaje się przyciągnąć na nią więcej chętnych niż zostaje wydrukowanych biletów. W miniony weekend trasa zakotwiczyła we Wrocławiu, a ja po koncercie zastanawiam się: czy to się w ogóle mogło nie udać?
Cała koncepcja imprezy jest powtarzana od lat: solowe koncerty wykonawców na głównej scenie przeplatają się z krótszymi występami na jej mniejszym odpowiedniku, tak zwanej Scenie Ż. Całość wieńczy koncert składu Męskie Granie Orkiestra czyli specjalnie na tę okoliczność zwołanego muzycznego teamu, który lansuje tegoroczny singiel i wspólnie opracowuje finałowy repertuar. W tym roku bez parytetów – Męskie Granie pozostało bezapelacyjnie w męskich rękach, a konkretnie w rękach Krzysztofa Zalewskiego, Dawida Podsiadło i Korteza.
Ze swoim solowym repertuarem we Wrocławiu zagrali: L.Stadt, The Dumplings, Natalia Przybysz, Lao Che, Kult, Dawid Podsiadło oraz Sonbird, Baranovski, Muchy, niXes. Jednak to wcale nie autorska, charakteryzująca danego wykonawcę muzyka wzbudza największe emocje na Męskim Graniu. Wprost przeciwnie, bo cały show kradną na tej scenie covery. Właśnie cudze piosenki śpiewane przez firmujących tegoroczną edycję wydarzenia wokalistów są największym widowiskiem wieczoru i gromadzą pod sceną prawdziwe tłumy. Dlaczego to takie ekscytujące?
Na setliście grupy Męskie Granie Orkiestra znalazły się absolutne przeboje takich zespołów jak Maanam, Perfect, Kult czy Armia, ale na równi z nimi dołączono do repertuaru choćby piosenki Łony i Webbera, Edyty Bartosiewicz oraz Jamala. Pomysł można streścić w krótkim „znani śpiewają znane”. Bo wykonawcy na tym koncercie nie sięgają po dorobek innych artystów z tego względu, że nie posiadają własnych hitów. Wręcz przeciwnie – ich rozpoznawalność i zauważalna obecność na scenie muzycznej sprawiają, że Męskie Granie rokrocznie gromadzi rzesze fanów. Jest to co prawda przegląd coverów, ale przegląd mocny z dwóch przyczyn: ze względu na to, kto śpiewa i co jest śpiewane.
Gdyby był to mecz, można byłoby powiedzieć, że był sprzedany. Koncert tymczasem dawno już został wyprzedany, bo trudno nie zaufać dobrym muzykom, którzy na dodatek mają w zanadrzu sprawdzony repertuar. Tegoroczne Męskie Granie mogło kogoś nie wyrwać z butów – choć warto wspomnieć, że promujący tę trasę singiel „Początek” okazał się niekwestionowanym hitem ostatnich miesięcy – ale trudno byłoby znaleźć słabe punkty w tym gąszczu „pewniaków”. Niemal pewne było, że panowie zaśpiewają świetnie, piosenki rozpoznawane po pierwszych taktach wzbudzą entuzjazm publiczności, a serwowany w czasie potwornego upału browar z logiem głównego organizatora imprezy pójdzie jak woda. Jeśli czegoś brakowało, to może jedynie zaskoczeń – ale w tym wypadku, skoro wszystko miało się tak wspaniale udać, musiałyby być to zaskoczenia na minus. Tego na pewno bym sobie nie życzyła, ani w tej, ani w kolejnej edycji.