Zazwyczaj wybierając się na spektakl oznaczony ostrzeżeniem (zachętą?) „+18” można było obawiać się golizny, wulgaryzmów, a czasem treści, które mogą uchodzić za obraźliwe (przy czym o tym, co jest obraźliwe najczęściej decyduje za nas ktoś inny…). Tymczasem Wrocławski Teatr Lalek już drugi raz w tym sezonie zaprasza dorosłych widzów na przedstawienie z sekcji Child-Free. Spektakl „Moskwin” opatrzony został znakiem jakości „+18”, ale w tym przypadku bać się możemy naprawdę i to czegoś zupełnie innego.
Przestrzeń spektaklu została pomyślana tak, by widzowie zajmowali miejsca wokół mieszkania bohatera. Anatolij Moskwin grany przez Tomasza Maśląkowskiego z dużym zaangażowaniem oddaje się domowym czynnościom – przygotowuje naleśniki, parzy kawę, a w międzyczasie bierze udział w osobliwej grze w chowanego. Szuka i znajduje poukrywane w różnych zakamarkach kolejne lalki, które usadza wedle sobie tylko znanego codziennego porządku: przy stole, na kanapie, w łóżku, na muszli klozetowej czy pod prysznicem. Lalki przedstawiają postaci dzieci, a nieruchomość i sztywność ich ciał podkreślana jest poprzez sposób, w jaki opiekun przemieszcza się z nimi po mieszkaniu. Choć traktuje je jak żywe istoty, rozmawia ze swoimi towarzyszami, poucza, zdaje się również słyszeć odpowiedzi na zadawane przez siebie pytania, to jednak wędruje z lalkowymi bliźniaczkami z łazienki do salonu umieszczając je pod pachą niczym zwyczajne, dość nieporęczne przedmioty. Budzi to pewne podejrzenia, że w świadomości mężczyzny doszło do pewnego rozłamu pomiędzy wyobrażeniami a rzeczywistością.
Prawdziwemu Anatolijowi, którego historia zainspirowała twórców „Moskwina” lekarze postawili diagnozę: schizofrenia. Publiczność Wrocławskiego Teatru Lalek otrzymuje bardzo przekonującą wizję człowieka cierpiącego na tę chorobę. Sposób, w jaki Maśląkowski kreuje postać Rosjanina jest autentyczny, bo aktor nie szuka przerysowanych, ewidentnie odbiegających od normy zachowań. Wręcz przeciwnie – sprawnie balansuje pomiędzy normalnością, a przesadnym jej udawaniem i na tym buduje przekonanie, że w umyśle Moskwina musi tkwić coś więcej.
To, co początkowo wydaje się nudnymi, prozaicznymi czynnościami, w zderzeniu z otrzymanymi w drugiej połowie przedstawienia informacjami o pierwowzorze tytułowego bohatera pozwala na odkrycie drugiej twarzy mężczyzny. Moskwin jest człowiekiem opanowanym przez natręctwa, szaleńczo oddanym swoim obowiązkom, a przy tym chorobliwie opiekuńczym. Reżyserka Lena Frankiewicz mocno zawierzyła swojej intuicji, by napiąć strunę rutyny i monotonii do najdalszej jej granicy, po to by efekt odwrócenia porządku na scenie, a tym samym zaskoczenia widza można było określić mianem szokującego. Sielanka zamienia się w horror w sposób nagły i niespodziewany, a z usypiania uwagi publiczności twórcy „Moskwina” powinni uzyskać specjalny dyplom mistrzowski.
Porządny horror nie tylko jeży włosy na głowie – dobrze jeśli przy okazji jest on o czymś. Spektakl WTL ma dwie płaszczyzny straszności – jedna jest powierzchowna, skonstruowana poprzez oddziaływanie na wzrok czy słuch widzów, ale druga wiąże się bezpośrednio z opowiadaną historią, jej złożonością i samym bohaterem. Z „Moskwina” oprócz konfrontacji z własnymi lękami możemy wyciągnąć też ciekawą refleksję o pozorach i niejednoznaczności.
Świetny jest pomysł na to, by spektakl ten powstał w teatrze lalkowym – ich obecność jest właściwie niezbędna i trudno jest mi przyrównać „Moskwina” do jakiegokolwiek innego projektu teatralnego pod względem autentyzmu, który twórcy osiągają właśnie dzięki użyciu lalek.
Choć historia Moskwina bez trudu daje się wygooglać, ja postanowiłam do końca nie zdradzać tego, co w spektaklu Frankiewicz jest najbardziej przerażające i na czym polega wspomniany horror. Przestraszcie się sami…
Wrocławski Teatr Lalek
„Moskwin”
Reżyseria: Lena Frankiewicz; Tekst: Jarosław Murawski; Muzyka: Kamil Pater, Barbara Wilińska; Muzyka na żywo: Barbara Wilińska; Scenografia: Mirek Kaczmarek; Choreografia: Filip Szatarski; Aktor: Tomasz Maśląkowski
Premiera: 5.10.2018
Foto. Karol Krukowski