O czym z przekonaniem i przekonująco opowiadać może zespół, który stracił swoją scenę oraz miejsce zatrudnienia, jego członkowie rozjechali się do różnych miast, a wszystko to w wyniku jednej, odgórnej decyzji, której nie udało się powstrzymać licznymi protestami? Najdosadniej z ich ust wybrzmiewają słowa o poskramianiu wolności – nie tylko tej artystycznej, ale także osobistej – a te nastroje doskonale wyczuła Monika Pęcikiewicz realizując w Teatrze Polskim w Podziemiu spektakl inspirowany Williamem Szekspirem. Po trzech latach od zmian, jakie zaszły w Teatrze Polskim we Wrocławiu emocje, których doświadczają jego byli aktorzy są wciąż na tyle silne, by stać się budulcem do tworzenia mocnego przedstawienia o opresji, podporządkowaniu i życiu wedle narzuconego porządku.
Reżyserka wykorzystała tylko pierwszy człon tytułu komedii Szekspira, pozbywając się z niego „złośnicy”, która znacznie zawężałaby kontekst. Tymczasem Pęcikiewicz może opowiadać w „Poskromieniu” nie tylko o Kasi (tę postać wyjątkowo w swojej interpretacji zachowała), ale również o innych, wzajemnie na siebie oddziałujących jednostkach uwikłanych w bycie podporządkowującym i podporządkowywanym oraz o różnych typach zależności. Centrum wydarzeń staje się dom Jerzego (Andrzej Wilk), do którego zjeżdża się cała rodzina, by oczekiwać rychłej śmierci seniora. Postać domagającej się atencji i rozhisteryzowanej Ireny (Ewa Skibińska) wprowadza do tego pre-pogrzebowego nastroju sporą dawkę czarnego humoru i metateatralnych odniesień, gdy bohaterka prosi swoich bliskich, by nie robili tragedii jak u Szekspira. Wyłączając parę graną przez Martę Ziębę i Adama Szczyszczaja (małżeństwo z problemami) każdy z członków rodziny jest obdarzony dość znaczącymi cechami komediowymi, co daje się świetnie wykorzystać w kontraście do oczekiwanej powagi, jakiej spodziewalibyśmy się nad łożem umierającego. Farsa traci jednak swój urok i lekkość w chwili, gdy dochodzi do konfrontacji pomiędzy Ireną i jej córką – Kasią (Kaśka Dudek), choć motyw ich konfliktu początkowo także budzi sporą wesołość. Matka upiera się, że Katarzyna powinna założyć rajstopy, w miejsce niekobiecych jeansów. Sprawa komplikuje się, gdy pierwotnie umotywowana troską prośba zamienia się w absurdalnych rozmiarów autorytarną awanturę i kiedy wiadomym staje się, że nie o wygląd, komfort czy odzieżowe przygotowanie na różne warunki pogodowe tu idzie, lecz o władzę.
Kasia próbuje jeszcze dowieść swej niezależności zakładając rajstopy na głowę, naciągając je na ręce, rozrywając i spełniając polecenia matki dosłownie, ale w oczywisty sposób niezgodnie z jej intencjami. Nie walczy jednak zbyt długo, tak jakby znając upór Ireny nie robiła sobie wielkich nadziei na postawienie na swoim. Nie zyskuje też szczególnie silnego poparcia ze strony ojca, choć wspomina o nim pozytywnie, że „ojciec nie rozkazuje, ojciec rozmawia”. Nie doszukamy się więc tutaj patriarchalnych motywów, a opresja przychodzi z mniej spodziewanej strony. Obok dramatu Kasi, który demonstruje zastane w obserwowanej na scenie małej społeczności porządki rozgrywane są także inne „poskromienia”. Od swojej opiekunki zależny jest obłożnie chory Jerzy, z kolei ona – będąc na czyichś usługach – również musi się podporządkowywać decyzjom i życzeniom innych. Do poskromień dochodzi na wielu płaszczyznach i z równie zróżnicowanych powodów – autorytetu rodzica, biologicznej niemocy, ekonomicznej kalkulacji. W małżeństwie Marii (Marta Zięba) w grę wchodzą zapewne także uczucia, choć ten wątek słabo wybrzmiewa na tle pozostałych wydarzeń. Jeszcze inną formę bycia w opresji prezentuje Ludwik (Michał Opaliński) będąc skrępowanym głównie przez własne lęki i traumy, o których opowiada już w pierwszej scenie przywołując szczegółowo swoje niedawne sny.
Zaproszeni do współpracy artyści stworzyli na scenie przestrzeń niezwykle plastyczną, wizualnie przepiękną i bardzo mocno osadzoną w tradycjach, jakie przez ostatnie lata – lecz nie przez ostatnie trzy – wypracował Teatr Polski we Wrocławiu. To iluzoryczne otoczenie (stworzone przez Katarzynę Borkowską) rozgrywających się wydarzeń, pełne zniekształconych obrazów współgra z niepokojącą muzyką Cezarego Duchnowskiego oraz projekcjami wideo (często także mocno zdeformowanymi) autorstwa Emiko. Pęcikiewicz rzeczowo punktuje tematykę poskromienia, a bohaterowie posługują się tekstem, który wypracowany został w toku aktorskich improwizacji. Oczywiste prawdy mieszają się tu z mniej dosłownymi, a przy tym wieloznacznymi kontekstami, które wymagają od widza większej czujności i analizy. Spektakl świetnie definiuje jego zniekształcona przestrzeń – załamywane linie geometryczne, umieszczone w centrum ogromne weneckie lustro, które raz odbija, raz deformuje oraz wyświetlane na podłodze filmy (ich widoczność jest uzależniona od powierzchni, na którą padają). Z dużym prawdopodobieństwem oglądając „Poskromienie” ponownie zobaczymy inne obrazy, niedostrzeżone wcześniej krzywe, zmieniające sensy i wyostrzające nieco inny motyw. Tak też można pracować z tekstem, w którym z pewnością ukryło się wiele informacji umykających przy pierwszym oglądaniu, gdy musimy być czujni na wiele bodźców. Dla sporej grupy widzów odbiór przedstawienia z pewnością zdeformuje lub wyostrzy (znów jest to bardzo względne) także kontekst Teatru Polskiego w Podziemiu, jego aktorów i odniesień do tych kulturalnych, wrocławskich poskromień, które wciąż trwają.
Teatr Polski w Podziemiu
„Poskromienie”
reżyseria: Monika Pęcikiewicz; scenografia, kostiumy: Katarzyna Borkowska; instalacja/żyrandol, łóżko, folia: Produkcja; reżyseria świateł: Mirek Kaczmarek; muzyka: Cezary Duchnowski; Wideo: Emiko; konteksty: Michał Buszewicz; obsada: Krzesisława Dubielówna, Kaśka Dudek, Anna Ilczuk, Ewa Skibińska, Marta Zięba, Michał Opaliński, Adam Szczyszczaj, Andrzej Wilk, Wojciech Ziemiański, Mateusz Znaniecki, Zofia Kłak.
Premiera: 5.05.2019
Fot. Natalia Kabanow