W oczekiwaniu na kolejną płytę Mikromusic, na chwilę przed trasą koncertową „Z dolnej półki” rąbka albo i kilku rąbków tajemnicy uchyla Natalia Grosiak. Podczas rozmowy przed występem na wrocławskim Corona Sunset Session wokalistka opowiedziała o festiwalowej energii, okolicznościach nagrywania w lesie i planach zespołu na najbliższe miesiące.
Mieszam w kulturze: Zacznijmy od okoliczności, bo spotykamy się na Corona Sunset Session, czyli typowo wakacyjnej, plażowej imprezie. Jesteś fanką letnich festiwali?
Natalia Grosiak: Osobiście nie przepadam za takimi festiwalami, bo to są wydarzenia dla ludzi o dużej energii, a ja nie lubię się męczyć. Nie mam energii potrzebnej, aby chodzić od sceny do sceny, a przy tym źle znoszę hałas. Na takich festiwalach zazwyczaj muzyka dobiega z pięciu, dziesięciu miejsc i są to różne rodzaje dźwięków. Ja preferuję koncerty w ciemnych salach, gdzie mam komfort słuchania muzyki, a występ zespołu nie jest skrócony do 60 czy nawet 45 minut. A już najlepiej to mi się ogląda koncerty na DVD we własnym domu.
Ale grać na zewnątrz lubicie…?
NG: Oczywiście, w końcu szewc bez butów chodzi. Lubię bardzo grać festiwale, bo zazwyczaj ludzie, którzy stoją pod sceną, nie są tam za karę. Gdybym ja tam stała, pewnie by tak było, ale na takie wydarzenia przychodzą ludzie, którzy chcą przeżyć coś fajnego, przyjemnego i mają dużo pozytywnej energii. To sama przyjemność grać dla takiej publiczności.
Plenerowo nagrywaliście też w większości live session należące do serii „z Dolnej Półki”. Czy nagrywanie na świeżym powietrzu też przynosi wam inną energię?
NG: Tak, to bardzo fajne doświadczenie. Zwłaszcza nagrywanie w lesie, który okazał się mieć przepiękną akustykę. Wszystko tam pięknie brzmiało, a my byliśmy wręcz wzruszeni tym, że możemy na chwilę naruszyć leśną ciszę. Nawet na moment podeszła do nas sarna, żeby zobaczyć, co my tam robimy. Było to magiczne dla mnie doświadczenie. Nagrywaliśmy niedaleko Milicza i robiliśmy to we współpracy z Jakubem Wenckiem, który jest leśniczym w Lasach Milickich. On znalazł nam ten spot, pomógł również w uzyskaniu pozwolenia od nadleśnictwa, żebyśmy mogli tam wkroczyć i nagrywać. Wcześniej chciałam nagrywać w lesie bukowym, choć ostatecznie zakończyło się na sosnowym. Jakub przestrzegł nas, że w bukowym lesie robaki zjedzą nas żywcem i odstąpiliśmy od tego pomysłu. Miałam nadzieję, że jeszcze do tego pomysłu wrócimy, ale na razie nagraliśmy też utwór w sadzie u moich rodziców i tam również było pięknie.
A ile czasu zajmuje przygotowanie materiału w takich warunkach? Efekt, który możemy oglądać w internecie sprawia wrażenie bardzo lekkiego i przyjemnego przedsięwzięcia…
NG: To jest cały dzień roboty: zebranie całego sprzętu, ekipy, w tym technicznego, który z nami pracuje, czy nagrywającego nas nagłośnieniowca. Do pracy musimy mieć prąd – przy nagrywaniu w lesie musieliśmy wynająć cichy agregat czyli wielką ciężarówkę, która też musiała dostać pozwolenie na wjazd do lasu. Ale zazwyczaj w takich miejscach jak dach czy ogród dostęp do prądu jest dosyć dobry. Wiele godzin zajmują również próby techniczne. Czasami są także niespodzianki, które przygotowuje nam pogoda i przyroda – wiatr, upał, deszcz… musieliśmy na przykład przerywać kilka razy nagranie, żeby ratować sprzęt przed deszczem. Później jeszcze trzeba zrzucić cały materiał muzyczny, który następnie miksuje nasz basista Robert Szydło. Wspólnie wybieramy też wersje, bo czasem nagrywamy kilka, czasem łączymy je ze sobą. Tego wszystkiego oczywiście nie widać – na materiale oglądamy rozłożony sprzęt, ja sobie śpiewam, a chłopcy grają, więc to faktycznie wygląda lekko. W rzeczywistości to bardzo ciężka praca, ale i duża przyjemność.
Planujecie coś jeszcze dorzucić do tych nagrań?
NG: Nagraliśmy w czerwcu jeszcze cztery kawałki. Jeden z nich można od dwóch tygodni oglądać – to jest odświeżona wersja „Leć, uciekaj”, zagrana w stylu bałkańskim.
Tym utworem promujecie nową płytę?
NG: Tak, piosenka promuje nadejście płyty, która ukaże się 20 września. Tego dnia gramy pierwszy koncert „Mikromusic z Dolnej Półki” w Mysłowicach. Październik i listopad to będzie już bardzo intensywny czas pod względem trasy. A z płytą jest związana taka ciekawostka, że próbowałam ominąć foliowanie, ze względu na próby walczenia z plastikiem. Nie udało mi się tego osiągnąć w stu procentach, bo do Empiku i innych sklepów muzycznych płyty trafią ofoliowane, natomiast drukujemy bardzo dużą transzę płyt bez folii – będą zapakowane w kartony z recyclingu, a kupić je będzie można na koncertach oraz w naszym sklepie internetowym. Mam nadzieję, że niedługo wejdą też jakieś alternatywy foliowania płyt, na przykład folia z kukurydzy. Inną ciekawostką będzie to, że płyty ze sklepów będą miały kolor niebieski, a płyty z naszego sklepu – czerwony.
A czego muzycznie szukaliście na tej płycie?
NG: Tym razem coverujemy samych siebie, więc będą to piosenki, które już wszyscy słyszeli. Przygotowaliśmy jeden nowy utwór, ludowy, którego nauczyła mnie pani Bronisława Chmielowska, kiedy nagrywałyśmy program „Szlakiem Kolberga”. Tę piosenkę nazwaliśmy „Kołysanka Pani Broni” i ona będzie promować naszą płytę – 13 września zaplanowana jest premiera singla. Ponieważ coverujemy samych siebie okładka też będzie coverem wcześniejszej okładki, więc będzie to duże nawiązanie do naszego wcześniejszego wydawnictwa.
Szukaliście nowych brzmień, tworzyliście też nowe instrumenty. Tym, co pozostaje niezmienione są teksty – czy są one bardziej uniwersalne niż muzyka?
NG: Nie chciałam zmieniać tekstów piosenek, natomiast był taki pomysł a propos utworu „Pieśń Panny IV”, której tekst „Komum ja kwiateczki rwała / A ten wianek gotowała?” mogłabym dziś zamienić na „Komum ja skarpety prała / A te gacie prasowała”. Taka wersja piosenki 20 lat później. Można byłoby rzeczywiście tekstowo tu poszaleć…może jeszcze kiedyś do tego podejdę.
Wracając jeszcze do waszych nagrań live i nietypowych lokalizacji: ciekawi mnie, gdzie wam się grało najtrudniej?
NG: Na dachu, tam strasznie wiało. To była Wieża Matematyczna Uniwersytetu Wrocławskiego.
Sami sobie wybieracie te lokalizacje?
NG: Tak. Gdybyśmy mieli więcej czasu – którego nie mamy, bo gramy strasznie dużo koncertów – i nagrania nie byłyby realizowane na ostatnim oddechu, a cała organizacja byłaby łatwiejsza, to nagrywalibyśmy każdą piosenkę w innej miejscówce. Ale żeby zaoszczędzić czasu i energii, bo i tak musieliśmy ze względu choćby na pogodę przekładać kilka terminów, nagrywaliśmy po 2-3 piosenki w jednej lokalizacji. Marzę o tym, żeby jeszcze kiedyś ponagrywać w jakichś ciekawych miejscach.
Dzisiaj zagracie coś „z Dolnej Półki”?
NG: Nie, dzisiaj gramy nasz stały repertuar, z którym występujemy od dwóch lat i jest to kompensacja poprzedniej płyty i naszych najbardziej znanych piosenek. Bardzo jędrna, zwięzła całość.
Czyli ten koncert będzie jednym z ostatnich z tej trasy?
NG: Tak, pod koniec sierpnia żegnamy się z tym projektem i od września wchodzimy z „Mikromusic z Dolnej Półki”, czyli czymś starym, ale odświeżonym. A nową płytę już powoli nagrywamy.
Będziecie tęsknić czy raczej ekscytujecie się nowym materiałem?
NG: Zdecydowanie to drugie. Ja naprawdę podziwiam zespoły, które grają to samo 10 lat i do tego mają 300 koncertów w roku, bo to jest bardzo trudna sztuka, żeby zachować świeżość na scenie i po prostu się tym nie znudzi.
Fot. Małe Szare Studio
[vifblike]