Reżyserii „Pogłosów” we Wrocławskim Teatrze Współczesnym podjęły się aż dwie osoby: Marek Fiedor oraz Tomasz Hynek. Wybrali dla swojej pracy określenie „inscenizatorzy”, co pozwalało sądzić, że na inscenizacji skupią szczególną uwagę. Ostatecznie tekst Wita Szostaka przysłonił cały spektakl, bo twórcom zabrakło pomysłu na wystawienie dramatu.
„Pogłosy” to tekst niebanalny i wymyka się kategoryzowaniu, ale jego oryginalność nie jest na tyle znacząca, by mogła stanowić jedyną wartość spektaklu teatralnego. Debiutujący tym utworem jako dramaturg Szostak stworzył utwór pączkujący i mutujący. Proste zdania uzupełniane są o kolejne słowa, stając się coraz dłuższe i zmieniając znaczenia. Autor konsekwentnie bawi się językiem, choć „zabawa” nie jest najwłaściwszym określeniem, bo tematem dramatu jest przeżywanie żałoby i próba oswajania straty. Oparty w przeważającej części na powtórzeniach tekst zawiera niemal wyłącznie intymne refleksje, dyskusje z samym sobą oraz wspomnienia bohatera, których znaczenia zmieniają się z biegiem czasu. Dojmująca jest jego samotność.
Tymczasem na scenie oglądamy 9 postaci. Rozpisanie monodramatycznego tekstu na tylu bohaterów buduje wielogłosowy monolog, co jest właściwie jedynym pomysłem inscenizacyjnym, na który porwali się twórcy. Szybko się jednak zużywa, gdy okazuje się, że bezcelowe są próby dociekania, kto jest kim lub dlaczego ten sam tekst bohaterowie wypowiadają z różną intencją – raz wesoło, innym razem z jawną agresją. Wrażenie przypadkowości i braku konsekwencji – co szczególnie widoczne w zestawieniu z precyzyjnie skonstruowaniem narracji przez dramaturga – umacnia się z każdą minutą spektaklu. Szostak bezkompromisowo buduje świat samotności i żałoby posługując się językiem jako narzędziem do wyrażenia zagubienia i niezgody głównego bohatera na sytuację, w której się znalazł. Usiłujący uporać się ze stratą mężczyzna opowiada historię nielinearnie, analizuje wypowiedziane wcześniej zdania, poprawia niektóre szczegóły, tak jakby w sposobie budowania narracji szukał odpowiedzi na dręczące go pytania. Chaos w tekście jest przemyślany i intencjonalny, bo nie tylko to, co bohater mówi, ale również w jaki sposób opowiada, tworzy obraz człowieka niemogącego pogodzić się z rzeczywistością. Tymczasem na scenie widzimy bałagan, który nie sprawia wrażenia celowego. Punktem kulminacyjnym jest motyw muzyczny, czyli kakofoniczna pieśń wykonywana przez aktorów w jednej z finałowych scen. Brak uzasadnienia dla tego zabiegu scenicznego sprawia, że śpiewany epizod staje się komiczny, choć z pewnością nie było to zamierzone. Natomiast powtórzenia, które podczas lektury dramatu są ciekawe i dowodzą literackiego sprytu autora w przedstawieniu są nużące, a kolejne minuty uporczywie przewidywalne.
„Pogłosy” Szostaka to tekst wymagający od artysty podejmującego się wystawienia go na scenie dużej pomysłowości, a tej zabrakło w spektaklu Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Nowoczesne technologie, których twórcy użyli w przedstawieniu wydają się zbyt mało nowoczesne. Wyświetlanie tekstu dramatu w formacie HTML nie robi dziś wrażenia czegoś zagadkowego i dostępnego tylko dla osób posiadających specjalistyczną wiedzę – kod wygląda za to dość archaicznie. Przygotowane wcześniej nagrania, które mają udawać komputerową relację „live” również nie przystają do dzisiejszych technologii wykorzystywanych na teatralnych scenach. Od wielu lat twórcy pokazują widzom obraz nagrywany bezpośrednio przez kamery, dlatego próba oszukiwania widzów, że patrzą na coś rzeczywistego, gdy ewidentnie oglądają przygotowany wcześniej materiał jest decyzją zupełnie niezrozumiałą. Nie przekonałby mnie argument, że archaiczność w spektaklu Fiedora i Hynka była zamierzona, ponieważ scenografia i rzeczywistość, w której rozgrywają się wydarzenia zdają się także pomyślane jako nowoczesne. Inscenizatorzy umieścili bohaterów reprezentujących słowa czy zdania tekstu (bo nie mamy tu postaci, a osobami dramatu są słowa) w komorach, w których początkowo aktorzy podpięci są kablami do jakiejś niejasnej struktury. Ich stwórca, narrator opowieści (Przemysław Kozłowski) pozwala uwolnić się kolejnym bohaterom, gdy nadchodzi czas na wypowiedzenie następnej frazy. Umysł pisarza jako skomputeryzowany mechanizm byłby intrygującym zabiegiem inscenizacyjnym, gdyby nie towarzyszyły mu przestarzałe technologie. „Pogłosy” ogląda się jak film science fiction sprzed kilku lat – to, co kiedyś wzbudzało zachwyt widzów i zaskakiwało, dziś bawi nieporadnością oraz kontrastem w stosunku do tego, jak od jego premiery zmieniły się możliwości techniczne.
Aktorzy zaangażowani do tego projektu profesjonalnie realizują wszystkie założenia inscenizatorów, choć nie mają szansy, by wybronić się w spektaklu, który nie został dobrze wymyślony. Dramat Szostaka jest literacką pułapką, a twórcy wepchnęli w nią aktorów bez cienia litości, ograniczając ich role do etiud scenicznych stanowiących wyzwanie na poziomie egzaminu do szkoły teatralnej. Członkowie obsady „Pogłosów” rekrutacje do szkół mają za sobą, podobnie jak wszelkie dyplomy, dlatego warto byłoby testować teraz ich umiejętności w sposób bardziej pomysłowy. Tekstowi, za który autor otrzymał 3. nagrodę w Konkursie Dramaturgicznym STREFY KONTAKTU oraz dodatkowe wyróżnienie w postaci wystawienia dramatu na scenie także należałoby się więcej uwagi i czułości, bo w takiej wersji, jaką zaproponowali Fiedor i Hynek nagroda nie do końca spełnia swoje zadanie.
Wrocławski Teatr Współczesny
„Pogłosy”
Na podstawie dramatu Wita Szostaka.
Inscenizacja: Marek Fiedor/Tomasz Hynek; wideo: Marcin Dominiak; światło: Jan Sławkowski; Obsada: Przemysław Kozłowski, Marcin Łuczak, Ewa Niemotko, Mariusz Bąkowski, Paulina Wosik, Anna Błaut, Krzysztof Boczkowski, Zina Kerste, Maciej Tomaszewski
Premiera: 6.03.2020
Fot. Natalia Kabanow